Życiówka pierwsze 200km – Łódź Gostynin Łódź.

Już od jakiegoś czasu planowałem wyruszyć na dłuższą wycieczkę. Plan był taki – kierunek Płock. W tamtym roku się nie udało. W tym też nie ale wycieczka była przednia 🙂
Od początku. Jj napisał maila, że chce w końcu wyruszyć do Płocka na rowerze. Ze względu na mój ból kolana nie od razu się zgodziłem. Jednak przyszedł piątek i stwierdziliśmy, że jedziemy. Slicki do GT założone. Kanapki zrobione. Piwo wypite. Czas się kłaść. Pobudka o 6:00. Jajówa, kawa, ciuchy i w drogę. Ruszam i zaczyna padać. Pięknie się zaczyna. Dojeżdżam w umówione miejsce. Po chwili przyjeżdża Jj. Nadal pada. Extra. Zastanawiamy się co robić. Po pierwsze sprawdzaliśmy skurpulatnie prognozy pogody. Na sobotę miała się ustabilizować pogoda. Na wieczór dopiero miał zacząć padać deszcz. W końcu zapada decyzja ruszamy (przestaje padać). Jeszcze chwila zastanowienia jak jedziemy. Czy najpierw przez Łowicz (dłuższa droga) czy przez Kutno (krótsza). Wybieramy najpierw dłuższą. Ruszamy. Dobrym tempem jedziemy na Stryków. Po chwili zaczyna mnie boleć kolano – fuck… zatrzymujemy się obniżam siodełko. Jedziemy dalej. Siodło za nisko fuck. Wracam do ustawienia (kreska na sztycy), która kiedyś kiedyś zrobiłem. Od pierwszej pozycji 3mm różnicy od drugiej jakieś też 3mm różnicy. Tak mała różnica a kolano przestało boleć. Jakby ktoś wziął ból i go wyjął. Niesamowita rzecz. Jedziemy dalej. Kierowcy niestety nie potrafią wyprzedzać rowerzystów. Do Strykowa bluźnimy na nich i tak będzie niestety przez całą drogę. Nie będę cytował bo ciężkie słowa szły. Za Strykowem robi się pobocze asfaltowe. Pięknie. Ciśniemy, z licznika nie schodzi 32km/h. Do Łowicza dojeżdżamy w słońcu. 53km zrobione. Czas na jedzenie. Na starówce jemy, chwila odpoczynku i ruszamy. Wybraliśmy drogę 584. I zaczyna się wietrzysko. Jak do Łowicza nic nie wiało tak od Łowicza robi się masakra. Schodzi prędkość do 22km/h ciągle prosta droga pod lekką długąąą górkę w kierunku Kiernozii. Zmieniamy się co 10km. Pierwsze prowadzenie za Łowiczem robię ja. Dostałem strasznie po dupie. Zapamiętam tą drogę. Oj tak. Nogi nie bolą ale zaczyna mnie boleć dupa. I niestety już nie przestanie. No może gdzieś przy 20km do Łodzi będzie lepiej. Jedziemy dalej. Ciągle wiatr ciągle lekko pod górkę. Męczymy się nie ma lekko. Już wiem, że czas nas goni a nawet Gostynina nie widać. Fajnie się jedzie z jednego względu. Mało uczęszczana droga. Wsie dookoła. Zero samochodów ale droga się wydłuża. Kierujemy się na Osmolin dalej Pacynę aż do Szawina Kościelnego. Gdzieś w tym miejscu, po zrobieniu 100km, robimy szybki postój na jedzenie. Widzimy znak 16km do Gostynina godzina 12 z kawałkiem. O tej godzinie mieliśmy być w Płocku lub za Gostyninem. No nic ruszamy dalej. Wiatr cały czas wiadomo w jakim kierunku wieje. No ale jedziemy. Powoli dochodzi do mnie, że Płock nie będzie nam dany do zwiedzania. Czas trochę niestety słaby. Wieżdżamy w lasy koło Gostynina. Lepsze tempo w końcu bo mniejszy wiatr. Dojechaliśmy do znaku gdzie jest napisane 24 km do Płocka. Godzina 13. Szybka kalkulacja. Mamy 116 km zrobione. 24km w jedną (nie cała godzina) 24km w drugą. Tak żeby zaokrąglić 1,5h może trochę więcej. To daje już ok. 170km i godzinę 15:00 jeśli ruszymy do Płocka i wrócimy do tego samego miejsca. Godzina 13:00. Z Gostynina do Łodzi jest 88km. Nie damy rady. Jj nie ma oświetlenia. Nie chcemy jechać wieczorem po trasie. Poza tym sił może zabraknąć to nasza pierwsza 200ka. Decyzja obiad w Gostyninie i wracamy. Tak też zrobiliśmy. I dobrze, że tak postanowiliśmy. Ale po kolei. Restauracja Sahara i sandwich z kurczakiem nie polecam. Tiger i w drogę. Dojeżdżamy do trasy 60. Ciśniemy. Wiatr mięknie. Na zmianę Jj raz ja. Dupa mnie boli. Wszystko inne ok. Nogi extra, łyda zapodaje, zero zadyszki ale dupa nawala. Ciągle się poprawiam. Uciążliwe ale daje radę. Ciśniemy. Kierowcy jak zwykle po ch… wyprzedzić trzeba wystraszyć i mało co nie rozjechać. Głupota ludzka nie zna granic. Dojeżdżamy do Kutna. Chwila na zwiedzanie (przejechanie przez centrum) Stadion baseballa, potem trochę slamsów i puste centrum z pomnikiem Piłsudskiego. Dobra nie ma co jedziemy dalej. Kierunek Piątek drogą 702. Przestaje w ogóle wiać. Jedzie się naprawdę szybko 30-34km/h. 10km przed Piątkiem zaczyna lać. Zimny deszcz. Robią się kałuże jesteśmy cali mokrzy. Dojeżdżamy na Orlen w Piątku. Ciepła herbata, jemy po kanapce, bananie i batonie. Zakładamy suche ciuchy. Dodatkowo bluzy bo zrobiło się zimno. Ruszamy. Po 10m jesteśmy już cali mokrzy. Nie potrzebnie się przebieraliśmy. Wszystko spod opon leci na nas. Syf na maxa. Mokre wszystko. Spdki pływają. Łapie nas głupawka i zimno. Nie da rady trzeba dalej jechać. I trzeba zachować pozytywne myślenie bo jeszcze daleka droga przed nami. A tu samochody głupi kierowcy, zimno i deszcz. Na szczęście tempo nadal wysokie. I tak jedziemy co by dojechać do domu jak najszybciej. Dotarliśmy do Białej. Jj stwierdza zjedźmy z trasy. Byłem przeciwny ale pojechaliśmy to był dobry pomysł. Zero samochodów. Można swobodniej jechać. I tak już ciśniemy i średnia nie schodzi poniżej 25.4km/h. Musi tak pozostać :] Szczęśliwy wjeżdżamy na ośkę. 201km zrobione. Zimno i mokro. Jednak stwierdzamy, że trzeba to uczcić i napić się piwka. Szybkie piwko chwila wspomnień radości i do domu. Piękna przygoda i wypadzik. Mimo nie zaliczenia Płocka i tak uważam, że wycieczka zaliczona. 200 zrobione. Dobra średnia. Świetnie spędzony dzień, rowerowy tak jak lubię. Już mnie ciągnie do kolejnej wycieczki. A teraz zapraszam do galerii oczywiście nadworny fotograf Jj kilka ustrzelił 😉 Dzięki Jj.

Pozdrower.











































Leave a Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *