Kolejna edycja MtbCup 2014 – tym razem to już Mistrzostwa Świata Lekarzy. Jak co roku impreza odbywa się na Malince koło Zgierza. To 8,5km od mojego domu. Start zaplanowany był na 13. Wyruszam by być godzinę przed czasem. Na miejscu okazuje się, że start (tradycyjnie) opóźni się o godzinę. No trudno. Więcej czasu na odpoczynek, objazd trasy i rozmowy z rowerową Bracią . Spotykam Pixona, któremu proponuję ów objazd. Lecimy. Trasa zacna, trudna i techniczna. Prawdziwe XC. Uwielbiam tą trasę. Myślę, że jeszcze nie raz ją przejadę. (szkoda tylko, że rozmontują dropa). Na skoczni niestety nie radzę sobie z początkiem zjazdu i zahaczam korbą o betonowy blok. Jeden ząbek ciut pod szlifowałem 😉 Dalej już trasę przejeżdżam bez większych problemów. Po przejeździe miałem czas na odpoczynek i mały obiad przed startem.
Około 13:00 przyjeżdża moja rodzinka z czego bardzo się ucieszyłem. Chciałem żeby dwie piękne dziewczyny zobaczyła wyścigi. Najmłodsza z nich wykazuje duże zainteresowanie rowerami. Może złapie bakcyla? Fajnie by było!
Kolejna niespodzianka tego dnia przyjeżdża na swojej szosie SmartA. Co jest bardzo miłym zaskoczeniem! Będzie kibicował!
Po jedzeniu 30 min przed startem zaczynam małą rozgrzewkę. Razem z kolegą Norbertem wolnym tempem kręcimy wzdłuż stawów to w jedną to w drugą stronę. Wolno coś ten czas leciał, już nie mogłem się doczekać startu. Dłużyło się i dłużyło. Ale wreszcie nadszedł ten moment. Star ostry. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Nie będę opisywał szczegółów ale jak dla mnie było to niepotrzebne. Nie było aż tak dużo uczestników co rok lub 2 lata temu. No ale zawsze to jakaś nowość.
Ruszyliśmy. Nauczony doświadczeniem „nie zapalałem się” by cisnąć od razu. Spokojnie, swoim tempem jechałem. Niestety przy pierwszym podjeździe zostałem przyblokowany i musiałem zejść z roweru. Potem nadrabiałem. Cały czas w głowie siedziały dwa chochliki: no ciśnij dajesz masz siłę, drugi na to spokojnie to 5 okrążeń pamiętasz co było rok temu? Słuchałem tego drugiego. Uczepiłem się gościa z przodu i tak razem jechaliśmy. Straszny zamulacz na zjazdach. 29 cali a jedzie jak pipa. Zero techniki. Zero skrętności i gibkości. Nie wytrzymałem i go wyprzedziłem. Kolejny 29 przede mną. Ehh. Po dropie kapitalny zjazd między drzewami. Znowu marudzenie gościa. Masakra. Dalej na trasie się go trzymam. Kolejny techniczny zjazd przy siatce. Gość krzyczy „k.. co za trasa” ja mu odpowiadam zajebista trasa depczesz! Nic to niestety nie dało. Na prostej wyprzedziłem go. Powoli robiło się koło mnie pusto i powoli rozkręcałem się. Na starcie/mecie kibice dodawali sił i mocy w nogach. Bardzo fajne uczucie jak ktoś dopinguje właśnie ciebie! 2 i 3 okrążenie to jazda na pół samotnie na pół z kolarzami. Jeden gość jechał na singlu – za co szacun. Jechał na prawdę spoko miał tylko problemy przy podjazdach. Ale nie przeszkadzało mu to jakoś mocno. Zeskakiwał z roweru i parł do przodu. W zasadzie miał takie samo tempo jak ja przy podjazdach. W końcu go wyprzedziłem. Na 3 okrążeniu niestety dostałem dubla. Gość, który jechał przede mną przejął się tym i odpuściłem. Powiedziałem sobie o nie! Jadę dalej. Jeszcze powyprzedzam w takim razie jak zostało mi jeszcze jedno okrążenie! Dam radę. Przy okazji jeszcze dwóch zawodników mnie zdublowało. Dalej się tym nie przejmowałem i tak jadąc z postanowieniem niepoddawania się jeszcze 2 łebków wyprzedziłem. Jednego przy samej mecie. Wpadłem zmęczony ale szczęśliwy. Nie wiem co by było jakbym miał jechać 5 okrążenie. Nie wiem tego gdyż inaczej rozłożyłem siły myśląc o ostatnim 4 okrążeniu. Może kiedyś to sprawdzę jak będzie mi dane 😉 Nie jestem ścigantem – raczej rozkręcam się później – początki mam zawsze słabsze. Jakby tak mieć swój namiot przed startem gdzie ma się trenażer i robi się porządną rozgrzewkę?
Podsumowując moje doświadczenie w ściganiu jest w zasadzie żadne. Z 4 razy się w życiu ścigałem. Myślę, że to właśnie kwestia braku doświadczenia i braku wiary we własne siły (może to za mocno powiedziane) jestem na miejscu 26 z 42 a nie np. na 15-20?
Co do samej organizacji. Zauważam niestety poziom spadkowy imprezy. Pierwsza impreza była mega spontaniczna, ciekawa i jakoś się dużo na niej działo. Z roku na rok przygasa ten entuzjazm ludzi, którzy to organizują. Po rajdzie wszystkie namioty praktycznie były spakowane. Jedzenie też – a uczestnikom należał się jeden darmowy posiłek. A dostali „ochłapy”. A przecież impreza jeszcze trwała.(Dla mnie i tak to jedzenie nie miało znaczenia bo wszystko mięsne 😉 ) Poza tym te wyścigi miały miano Mistrzostw Świata – nie czułem tego (trasa mistrzowska o tak!) ale nic więcej. Nie czułem tego prestiżu. Co roku byli bracia Swat (rodzina lekarzy z tradycjami kolarskimi – ciekawe czemu ich nie było?) To podwyższało renomę. Nie wiem może moje oczekiwania były za duże?!
Na plus zasługują nagrody. Trzeba przyznać to jest na najwyższym poziomie. Tombola również – mega nagrody. Szkoda, że w tym roku nie udało się nic wygrać 😉 Wszystko z wysokiej półki – przykładowo: pompka rowerowa o wartości 240zł (i to nie tylko jedna ale parę takich rozdano). Oczywiście imprezę oceniam na plus. Przede wszystkim dobra atmosfera na stracie. Bez napinki sama sportowa energia. Znajomi rowerzyści. RS Team na czele. Dużo znajomych rowerzystów – fajna rowerowo-rodzinna atmosfera – ale to tworzą rowerzyści nie organizatorzy.
Trochę fotek Magdalena Wójcik:
Dobrze się kurzyło 😀
Pixon
Seba z RS Team.
Uj tu się zmęczyłem 😉
Tu już zdecydowanie lepiej 🙂
Wyniki: http://www.protimer.pl/bio/export/results_online/64/491
Filmy z przejazdu:
https://www.youtube.com/watch?v=3zFW06-Ixak&featur…
https://www.youtube.com/watch?v=qjAPmZjU7Ls&list=U…
https://www.youtube.com/watch?v=YWZhQNbrPjY&list=U…
Dzięki Seba!
To był dobry rowerowy dzień 🙂
Leave a Reply