Pewnego wieczoru w kwietniu spotkałem SmartA i JJ powiedzieli: mamy plan chcemy przejechać na rowerze Jurę Krakowsko-Częstochowską. Odpowiedziałem spoko ale nie mam roweru. SmartA odpowiedział spoko my też nie. I tak się zaczęło…
Kupiłem rower, chłopaki też i zaczęliśmy jeździć. Złapaliśmy bakcyla w takim stopniu, że już kasku z głowy nie zdejmuje. Oczywiście każdy z nas kiedyś jeździł na rowerze, miał jakiś tam w posiadaniu. Ja np. miałem rower jeszcze za czasów podstawówki. No ale teraz staliśmy się prawdziwymi amatorami :]
Nadszedł ten piękny dzień 12 lipca 2008. Nie mogłem spać. Wstałem o godzinie 4. Ruszyliśmy o 5 na pociąg do Krakowa. (tak postanowiliśmy, że przejedziemy z Krakowa do Częstochowy.) Na samym początki niespodzianka czyli zadyszka już po paru kilometrach. Powodem tego był pełny ekwipunek na plecach. Każdy plecak miał na sobie po jakieś 20-30kg. Ja do tego miałem jedyny bagażnik, wiozłem namiot. Mam tarczówki, dlatego też zakupiłem specjalny bagażnik, który po założeniu przyblokował mi linkę do tylniej przerzutki. Do dworca dojechałem bez tylnych przerzutek. Po małych niedogodnościach dotarliśmy do celu. Mieliśmy już wcześniej zakupione bilety. Wpakowaliśmy się do ostatniego wagonu do ostatniego przedziału i tak zaczęła się nasza przygoda…
Drużyna:
Nazwa BSD (rozwinięcie skrótu jest tylko nam znane 😉 ) :
JJ
SmartA
Tenbashi czyli ja…(ten w okularach)
Miało być nas 6 wyszło 3 chyba przeczuwaliśmy od samego początku, że pojedziemy tylko my trzej.
Cel:
Celem naszej wyprawy było przejechanie Jury szlakami pieszymi, trudnymi i bardzo wyczerpującymi jak się później okazało. Najlepiej jak najwięcej dziczy i jeszcze raz dziczy. Wiemy, że niektórzy Jurę przejeżdżają w jeden dzień ale asfaltem. My asfalt omijaliśmy jak tylko się dało. Faktem jest czasem nie było możliwości jego ominięcia i na tych właśnie odcinkach drogi ja nie wyrabiałem, moje oponki Kenda Nevegal jakby zatrzymywały mnie w miejscu. Wtedy czułem się jak samotny jeździec.
Nie mieliśmy zamiaru pokonywać jak największych dystansów w jak najlepszym czasie. Chcieliśmy po prostu ją przejechać. Wycieczka zajęła nam 4dni. W tym 4 dnia o godzinie 13 byliśmy w Częstochowie. Zasmuceni faktem, że to już koniec. No może ja miałem lepszy humor dlatego, że cieszyłem się, że nam się udało! Nigdy wcześniej nie przeżyłem takiej przygody. Po prostu nigdy nie byłem tak daleko na rowerze!
Zdjęcia:
Zdjęć jest bardzo dużo, każdy z nas wziął ze sobą aparat. Nacykaliśmy ich sporo. Tutaj link. (zdjęć jest o wiele więcej coś około 900)
Zdjęcia zaczynające się od IMGP to zdjęcia SmartA.
Zdjęcia IMG 4484, 4492, 4685, 4694, 4712, 4748, 4750 to zdjęcia JJ.
Wszystkie zdjęcia w galerii są chronione prawami autorskimi.
Link do zdjęć
Tak w wielkim skrócie:
Nie będę opisywał każdego dnia gdyż pisałbym i pisał. Żałuję, że nie wziąłem ze sobą czegoś do pisania. Pisałbym wtedy dziennik z wyprawy. Chociaż wieczorami byłem tak zmęczony i zmoknięty, że nie wiem czy miałbym siłę. Mówiąc o moknięciu. Pierwszego dnia zmoknęliśmy strasznie. Na szczęście w Ojcowie rozbiliśmy namiot. Prysznic, piwko i zupka chińska ugotowana na Breżniewce to było coś pięknego.
Drugiego dnia pobudka ciężka, poczuliśmy zmęczenie. Jednak dobry humor nas się trzymał pojechaliśmy dalej. Cel dojechać do Ogrodzieńca. I tak się stało. Tutaj muszę nadmienić odcinek Kraków do Ogrodzieńca bardzo źle oznaczony. Zgubiliśmy się. Na szczęście kompas i intuicja nas uratowały. Podróż wspaniała, często rower na plecach i wspinaczka. Nie zła katorga. Ale za to piękne widoki! Drugiego dnia też zmokliśmy jakoś dziwnym trafem do południa był upał a potem deszcze. Byliśmy strasznie zmoknięci więc postanowiliśmy, że wynajmiemy kwaterkę w celu wysuszenia ciuchów. I tak znaleźliśmy takową z widokiem na zamek. Coś pięknego.
3 dzień to miła pobudka w cieple pod dachem. Śniadanko i jazda na zamek w Ogrodzieńcu. Po zwiedzaniu cel kolejny to dojechać do jeziora „Sen nocy letniej”. Trasa wspaniała, super widok, ciekawa i trudna trasa. Tu też częsta wspinaczka z rowerem na plecach. Tutaj rozbiliśmy namiot można powiedzieć na dziko. Po drugiej kolacji (najpierw pierwszą zjedliśmy w pobliskim barze) znalazł się niby właściciel pola namiotowego. Widać było, że był po paru% spytał czy jakoś się dogadamy. SmartA dał mu dychę wtedy staliśmy się jego ziomami. Nawet rano przyszedł się przywitał.
4 dzień to już szybka jazda do Olsztyna. I najcięższy podjazd pod górkę, przy którym sam z siebie się śmiałem. Śmiałem się tak, że rozśmieszyłem jadącego przede mną SmartA. Śmiałem się z mojego braku sił, po prostu jechałem ich resztkami. Ale potem jaki piękny zjazd. W Olsztynie spadły nam humory, wiadome byliśmy już blisko Częstochowy. Po zwiedzaniu zamku w Olsztynie ruszyliśmy na Jasną Górę. Potem zjazd prosto na dworzec.
Podsumowanie:
Super przygoda nie ma co ukrywać. Moje króciutkie sprawozdanie nie oddaje tego co przeżyliśmy. Naprawdę dużo by pisać. Szkoda, że nie mogłem tego napisać od razu po przyjeździe, pamiętałbym więcej szczegółów. Na pewno planujemy już kolejne wypady. To było coś wspaniałego. Dzięki chłopaki.
Możliwe, że jakieś uzupełnienie będzie na blogu SmartA
PS. Uważajcie na pijane panie w PKP, które potrafią obrzygać rowery.
PS2. To była moja druga jazda po grypie jelitowej. Cieszę się, że dałem rade. Przez tą chorobę zrzuciłem w 5 dni 5 kg.
PS3. Po Jurze mamy nowe przydomki: JJ – kozica na podjazdach nie do pokonania i asfalcie też. Ja człowiek fontanna (któreś zdjęcie w galerii). A SmartA hmmmm chyba nie dostał rzadnej 😉
PS4. Idę na rower.
Leave a Reply